Żółtodziób i jego przemyślenia

Wybierając zawód dla siebie, głównie kierujemy się swoimi zainteresowaniami oraz wysokością zarobków. Coraz częściej jednak zdarza się, że chcemy sięgać dalej, stawiać sobie wyzwania, poszerzać swoje horyzonty i rozwijać umiejętności na nowych płaszczyznach.

Idąc w „nieznane”, wiele rzeczy wydaje nam się tak oczywiste. Kilka słów powiedział nam znajomy, drugie tyle wyczytaliśmy w internecie – jesteśmy pewni, że wiedza, którą mamy jest zupełnie wystarczająca i jesteśmy gotowi na nowe wyzwania zawodowe.

Branża Eventowa – początki bywają trudne

Moja przygoda z branżą eventową tak się właśnie zaczęła. Event manager – to musi być banalne! W swoim życiu zrobiłam kilka dobrych imprez a przecież w tym zawodzie głównie o to chodzi. Zorganizowałam „catering” dla gości w postaci przekąsek, kupiłam karton Prosecco, zajęłam się przygotowaniem playlisty i dedykowanych gadżetów nawiązujących do tematyki imprezy. Było aż 40 osób – wszyscy wyszli zadowoleni a ja, jako gospodarz czułam się dumna. Potem były jednodniowe wyjazdy w góry. Trzeba było wynająć busa, ułożyć kolejność zwiedzania atrakcji oraz zaplanować cały dzień. Wszystkim zajmowałam się sama i czułam ogromną odpowiedzialność za całe wydarzenie. Po realizacji wyjazdu ponownie słyszałam same pozytywne komentarze od znajomych, którzy wybrali się na wycieczkę. Teraz już wszystko wiem o eventach. Ba! Potrafię je sama organizować! Jeśli kilkanaście osób mówi ci, że powinnaś się tym zajmować bo masz do tego głowę, to daje ci to do myślenia. Wyobraźnia zaczyna działać a w twojej głowie rodzi się pomysł – dlaczego nie spróbować? Tak tak, to właśnie o tym stawianiu sobie nowych wyzwań pisałam wyżej.

Pierwszy poważny sprawdzian w roli Event Managera

Pewnego dnia nadeszła ta chwila, kiedy przeszłam przez próg agencji eventowej. WOW udało się! Dlaczego miało się nie udać, skoro jestem wytrawną organizatorką imprez? Może doświadczenie mam małe, ale za to jaką ogromną wiedzę! Teraz już wszystko będzie „z górki”. Moje zderzenie ze ścianą nastąpiło w momencie, kiedy cały team dyskutował nad pewnym projektem, a ja mogłam się bacznie temu przysłuchiwać. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy co piąte słowo brzmiało dla mnie po chińsku: dioda, amper, potykacz, pletaki, maskownice, kratownice, najazdy, hipsy i wiele więcej… Co to jest? Czy coś mi się pomyliło? Nomenklatura eventowa do poprawy i to w trybie pilnym. Kolejnym zdziwieniem było dokładne przyjrzenie się liście podwykonawców na JEDEN event. Moje Prosecco, przekąski i gadżety wydały mi się dość zabawne. Jak to? 40 podwykonawców na jednej imprezie? Da się nad tym w ogóle zapanować? A logistka? Kto to wszystko ogarnia? Jak to rozplanować? Sto pytań do… Na dokładkę w oczy rzuciła mi się zanotowana na karcie imprezy ilość uczestników – 7000. Tak, siedem tysięcy osób w jednym miejscu i w tym samym czasie. Na początku myślałam, że to budżet, ale w tym wypadku też się myliłam. Zabrakło mi na chwilę tchu, gdy koleżanka z ironicznym uśmiechem wskazała mi rubrykę, w której widniała sześciocyfrowa liczba – to był budżet.

Moja duma schowała się do kieszeni, a pokora urosła dwukrotnie. W pierwszej chwili „szary Kowalski” nie jest w stanie objąć umysłem ogromu przedsięwzięcia, nad którym pracuje event manager. Ilości umów z podwykonawcami czy z klientem są ogromne. Do tego całe stosy faktur oraz innych dokumentów. Bez odpowiedniej organizacji pracy można się w tym wszystkim pogubić w ułamku sekundy.

Realia pracy Event Managera

To właśnie tak wygląda cały ten eventowy świat i zawód event managera. Multitasking jest tu na porządku dziennym. Kreatywność, wielozadaniowość, odporność na stres a przede wszystkim pokora – to najważniejsze cechy dobrego event managera. Moja wyobraźnia na początku podyktowała mi zupełnie inny, przekłamany obraz rzeczywistości. Wiele osób niezwiązanych z tą właśnie branżą, ma dokładnie takie wyobrażenie o tym zawodzie – przecież zorganizowanie imprezy to banał, nic wielkiego, każdy to potrafi. Właśnie nie, nie każdy to potrafi, nie każdy się do tego nadaje, ale o tym można się przekonać dopiero po wkroczeniu w ten świat.

W PowerEvents pracuję od sześciu miesięcy i mogę powiedzieć jedno: albo poczujesz, że ta praca pochłania cię w całości i kochasz ten stan, albo po prostu ją znienawidzisz. W moim przypadku zauroczenie wciąż trwa!

Related Posts

Leave a Reply